Traduzione polacca di Joanna Wajs
Kocuromachia
Obcy kocur wchodzi do mojego ogrodu
przez dziurę pod płotem z tej strony. O, tutaj.
Jest bury, a drugi – czarny – daje susa
nad płotem z tamtej strony; jeśli równocześnie
oba koty to robią, co się niekiedy zdarza,
lub jeden jest już u mnie, gdy pojawia się drugi,
czasem dochodzi do starć na żółte ślepia
lub wściekłych pogoni wśród kwiatów; lecz zawsze
na koniec bura strzała znika w dziurze pod płotem,
z której, gdy nie odpuszcza czarny, wyłania się łapa,
a z nią syczenie. Kiedy zaś w ogrodzie
jest tylko bury (lub czarny), włazi mi pod nogi.
Jeden szczególnie lubi oglądać świat z góry,
mnie na ogół: gdy spojrzę, rzuca mi w twarz miauczenie.
Kiedy zmieniam miejsce, kot podąża za mną, czarny albo bury,
nigdy nie nazbyt blisko, nie nazbyt daleko.
Jeśli wchodzę do domu, koty drapią pazurami
szklane drzwi, wrzeszczą i złorzeczą. Gdy któregoś
próbuję pogłaskać, poczochrać za uszami czy choćby
nakarmić – piekło i szatani! Już ich nie ma,
znikają koty: żadnego kontaktu. Siadam,
pojawia się ten, co patrzy z góry. Chyba z premedytacją
hałasuje, bym wiedział, gdzie też się podziewa
Obcy kocur wchodzi do mojego ogrodu
przez dziurę pod płotem z tej strony. O, tutaj.
Jest bury, a drugi – czarny – daje susa
nad płotem z tamtej strony; jeśli równocześnie
oba koty to robią, co się niekiedy zdarza,
lub jeden jest już u mnie, gdy pojawia się drugi,
czasem dochodzi do starć na żółte ślepia
lub wściekłych pogoni wśród kwiatów; lecz zawsze
na koniec bura strzała znika w dziurze pod płotem,
z której, gdy nie odpuszcza czarny, wyłania się łapa,
a z nią syczenie. Kiedy zaś w ogrodzie
jest tylko bury (lub czarny), włazi mi pod nogi.
Jeden szczególnie lubi oglądać świat z góry,
mnie na ogół: gdy spojrzę, rzuca mi w twarz miauczenie.
Kiedy zmieniam miejsce, kot podąża za mną, czarny albo bury,
nigdy nie nazbyt blisko, nie nazbyt daleko.
Jeśli wchodzę do domu, koty drapią pazurami
szklane drzwi, wrzeszczą i złorzeczą. Gdy któregoś
próbuję pogłaskać, poczochrać za uszami czy choćby
nakarmić – piekło i szatani! Już ich nie ma,
znikają koty: żadnego kontaktu. Siadam,
pojawia się ten, co patrzy z góry. Chyba z premedytacją
hałasuje, bym wiedział, gdzie też się podziewa
(zwykle jest po lewej, za mną).
Trzymający bezpieczny dystans. Wieczny
obecny, nigdy niedotykany. Znaczący
i nierozumiany. Cwany. Powtarzalnie
nieprzewidywalny. Podziwiany. Czyż nie tak
chciałbym być czytany? Czyż nie tak
chciałem być kochany.
Pytałem sam siebie, co znów nawyprawiają:
nagle, gdy o nich piszę, z dziury wychodzi bury,
obecny, nigdy niedotykany. Znaczący
i nierozumiany. Cwany. Powtarzalnie
nieprzewidywalny. Podziwiany. Czyż nie tak
chciałbym być czytany? Czyż nie tak
chciałem być kochany.
Pytałem sam siebie, co znów nawyprawiają:
nagle, gdy o nich piszę, z dziury wychodzi bury,
kopie, wpatrzony we mnie, kuca, zaczyna srać. No cóż.
Niech będzie, zakopuję ten wiersz i cześć. Lecz po szkle
sunący paznokieć – posłuchaj – jest mój.
Nessun commento:
Posta un commento